wtorek, 13 sierpnia 2013

Balony

Ten tydzień nie zaczął się przyjemnie. Jego początek wbił mnie głębiej w siebie i rozhulał moje myśli, wyrzucił mi pytania w ilościach wygranego bilonu w automacie do gier... 
Koleżanka, która niespełna 36 razy cieszyła się latem, miała udar. Nie ma z nią kontaktu. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek pobawi się jeszcze ze swoimi dziećmi. 
Pośpiech, gonitwa, stres, walka o byt. Choćbyś nie wiem, jak wielkim panem swojego losu był, powali cię coś znacznie silniejszego od ciebie. Jego przewagą jest nieprzewidywalność i nagłość. Tysiące fal pieściło twoje ciało, miliony z nich obserwowałeś, ale przyjdzie jedna, która zatopi twoją łódź.
Jutro pogrzeb ojca mojej innej koleżanki. Przy zamawianiu wiązanki w kwiaciarni dowiaduję się, że przede mną już wybrano wieńce dla siedmiu osób. 
Upiornie schematyczne życie. Narodziny. Gonitwa. Śmierć. I po co to wszystko?
Szczęśliwi ci, co chodzą boso i swoje stopy co dzień chłodzą w jeziorach, morzach, kałużach. Idą spać z myślą o kolejnych kwiatach. Mają spokojne sny. Kolorowe. I są lekcy jak balony, które co dzień wzlatują ku niebu pełni zachwytu. Wolni. Bez walizek niepewności, gwałtu i nieszczęść. Bez naczyń pełnych biedy i łamigłówek - od pierwszego do pierwszego. Niepokonani przez system, kochające państwo, życzliwych ludzi. Niewplątani w zgubną walkę o zysk. Niepowaleni przez własne ciało.
Siedzę i zastanawiam się, co jest jeszcze przede mną. Co ja widzę przed sobą, co chciałabym zobaczyć, a co wkrótce zobaczę.
Ile razy zagubimy się jeszcze, zanim bezpowrotnie zatracimy się w życiu?
Czy kiedykolwiek wzlecimy lekko ponad to co materialne, niczym barwne balony ponad drzewa?

Ile to będzie razy...?

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz